Stało się to, co najgorsze... Wyznała mu tą zjebaną miłość. Wykrzyczała mu prosto w Jego zmieszaną twarz, jak dużo dla niej znaczy, ile by zrobiła, by dał jej choć cień nadziei. Błagała o głupią pierdoloną szansę, bo wiedziała, że życie bez Niego nie ma sensu. Nie chciała Go stracić, ale po Jego oczach zobaczyła, że już jest za późno... Wpadł w histeryczny śmiech, nazwał ją pustą dziwką, śmieciem, jakiego jeszcze na oczy nie widział... Szok. Przecież tyle jej obiecywał, a tu co? Odeszła... Wiedziała, że mówi poważnie. Nie zapłakała ani razu. Minuty, godziny, dni płynęły tak samo jak wcześniej. Nie przyjmowała tych słów do świadomości, uznała, że ten chrzaniony chodzący ideał na chwilę gdzieś wyjechał i wróci, wróci... Bo wie, że gdyby to, co się stało dotarło w pełni do jej głowy, nie wytrzymałaby... Nie dałaby kurwa rady... Rozkleiłaby się jak małe 5-letnie dziecko... I żyje nadal, z pojebanym przekonaniem, że On zaraz wróci i będą żyli razem i szczęśliwie...
|