dotąd zawsze umiałam sobie poradzić. wstać, podnieść się, walczyć. choć upadałam często i boleśnie, to już chwilę później analizowałam plan, jak wydostać się z tej dziury. potrafiłam znaleźć na jakąś drabinę, ktoś rzucał linę, wspinałam się po własnych myślach, albo po prostu znajdowałam w sobie siły, skupiałam je i z całych sił skakałam w górę, by się odbić i udawało się. czasem stawałam od razu na nogach, czasem pazurami wdrapywałam się na brzeg, ale nie tym razem. teraz leżę tam, w ciemnościach, nie zwracam uwagi na obdarte ubranie, poszarpane włosy. okryta kocem bezsilności, wszędzie roztacza się zapach śmierci, a ja jestem tak słaba, że nie mam nawet sił, by wołać o pomoc. a z resztą i tak by nie pomogła. tylko On ma sznur, tak długi, by tu dosięgnąć. wszystko w Jego rękach.
|