Chce, zęby padało. Żebym waliło piorunami na prawo i lewo, żebym mogła stanąć jak ostatnia wariatka pod domem i krzyczeć. Drzeć się! Niech słyszy mnie cały świat! Głośniej!głośniej!GŁOŚNIEJ! Niech wiedzą, ze istnieję! Cisza. Pioruny powoli ustają. Jedyne co słychać to powolne, ciche kap, kap, kap. Kap. Kap.Kap. Coraz szybsze i głośniejsze. kap. kap. Kap. KAP. KAP. Coś spływa po policzku. Deszcz? Kropelka wody, która spadła z nieba? Nie. Ta kropla pokonała krótszą drogę. Była w moim oku, a teraz sunie powoli w dół policzka. Stoję z opuszczoną głową i mokrymi włosami w deszczu. Łza spadła na ziemię. Wkładam ręce do kieszeni i idę. Idę daleko stąd. Nie chcę wracać. Muszę. Nie chcę. Nie wrócę. Wracam. Nie wiem co robić. Wracam... Idę do pokoju, osuszam włosy, siadam na parapet i przyglądam się swojemu odbiciu w szybie. Siedzę i patrzę. Już noc. Nie pada. Siedzę. Patrzę w gwiazdy. Wstaję idę do łóżka. Powoli zasypiam.
|