 |
nie wierzę już, że ukojenie przyjdzie we śnie, błagam weź mnie stąd.
|
|
 |
pijany wódką, chory snu brakiem zdrapuję z wierzchu życia pozory jak lakier.
|
|
 |
ulatujące sny jak ptaki zimą, gdzieś na horyzoncie powoli giną.
|
|
 |
zastanawiam się kim byłem, kim się stałem, jakim banałem były wszystkie me plany i moja głupia wiara w to, że w końcu wygramy.
|
|
 |
tracisz czas i zabierasz jej czas lecz, nie wyobrażasz sobie bez niej świata.
|
|
 |
choć było miło, to się skończyło, musisz w końcu zrozumieć.
|
|
 |
co nie ma sensu i wkrótce zginie, bo życie to pedał i chuj mu na imię.
|
|
 |
zawalcz o resztę, zanim też ją utracisz.
|
|
 |
sny spierdoliły spod powiek już dawno, może odpowiesz sobie sam, co je skradło.
|
|
 |
trzymając się za ręce, jak w tej piosence, dopóki widzę iskry na stykach spojrzenia.
|
|
 |
nie wiem czemu zadziałał na mnie w ten sposób twój czar.
|
|
 |
nie mielismy nic, tylko nadzieje, tylko siebie.
|
|
|
|