 |
może któregoś dnia obudzi się, a życie spełni jej marzenia.
|
|
 |
A życie niech będzie tym, o czym opowiadając wnukom będziesz kazała nie mówić rodzicom.
|
|
 |
i widziałam tą troskę w Twoich oczach, gdy moje stawały się szkliste..
|
|
 |
kiedy tylko słyszę to imię myślę o Tobie, wiesz? żałosne..
|
|
 |
czasem mam jazdę zapomnieć o wszystkim. kupić bilet do nikąd i spakować walizki, odnaleźć nową przestrzeń - ta mnie dusi, czasem ale chyba czasem tak być musi.
|
|
 |
nie znoszę chwil , gdy z przyzwyczajenia spoglądam na Ciebie , ale uwielbiam jak Tobie się to zdarza .
|
|
 |
gdybym wiedziała, że umrzesz ... że siła wyższa z niewiadomych mi przyczyn, zabierze Cię do siebie. to uwierz, że skończyłabym z Tobą. wolałabym żyć ze świadomością, że sama się Ciebie pozbyłam niż z tą, że ktoś mi Ciebie zabrał.
|
|
 |
najbardziej brakowało mi Ciebie, kiedy poślizgnęłam się na tym wrednym i niesamowicie złośliwym lodzie. leżałam jak małe androgyniczne stworzonko w zaspie, białego puchu, krzycząc Twoje imię. obiecałeś być moim bohaterem. zanosząc się płaczem, czekałam, aż przybiegniesz mi na pomoc. nie wspominałeś, że w tej bajce zwanej życiem, bohaterowie są śmiertelni.
|
|
 |
stwierdzenie, że jestem wyglądam na zakochaną, traktuję jako obelgę. przecież nigdy naumyślnie, nie doprowadziłabym się do tak opłakanego stanu.
|
|
 |
najbardziej lubię Twoje powroty. to, kiedy po kilku miesiącach rozłąki, wracasz, a ja wieszam Ci się na szyi i szlochając w ramię, powtarzam jak mantrę, że tęskniłam. ciągły, mający swoje podstawy strach. koszmary i mój rozpaczliwy krzyk w środku nocy z obawy, czy nic Ci nie jest. trzęsące się z nie pokoju dłonie, nie mogące utrzymać filiżanki kawy. wszystko ze strachu przed tym czy żyjesz. przed tym, czy te paręset kilometrów dalej, na tej krwiożerczej wojnie, nie pozbawili Cię życia. związałam się z żołnierzem. oddałam swoje serce do depozytu, śmierci.
|
|
 |
dzień w którym Cię poznałam, oficjalnie zaznaczyłam w kalendarzu, obrysowując cyferkę napisaną drobnym druczkiem w gigantyczne serce, czerwonym flamastrem. obchodzę co roku, uroczyście ten dzień. rzucam lotkami w Twoje zdjęcie powieszone na drzwiach, a Twoją laleczkę voodoo, molestuję gasząc na niej moje papierosy. lubię tą delikatną formę sadyzmu. choć w niewielkim stopniu, pomaga uwolnić mój niesmak względem Ciebie.
|
|
 |
do dzisiaj pamiętam, Twój telefon o 4 nad ranem. zacząłeś krzyczeć, że natychmiast mam zejść na dół. ledwo rozbudzona, w pidżamie zbiegłam na dół, wystraszona, że coś Ci się stało. 'co jest grane?!' krzyczałam, zbiegając po schodach. będąc na dole, przetarłam oczy z niedowierzania. stałeś roześmiany, a na śniegu z miliarda płatków czerwonych róż było ułożonego gigantyczne serce. 'zwariowałeś?!' - krzyczałam, płacząc ze wzruszenia. założyłeś na moje zmarznięte ramiona, swoją kurtkę, a później wziąłeś na ręce, zauważywszy, że stoję boso na białym puchu. - chyba czegoś zapomniałaś - wydukałeś, patrząc na moje zziębnięte stopy. - a Ty, gdybyś miał świadomość, że jestem w niebiezpieczeństwie, zamiast lecieć mi na pomoc, szukałbyś kapci? - spytałam, całując go rozkosznie.
|
|
|
|