 |
tak strasznie żałuję chwili w której życie przeleciało mi przed oczami. może gdybym nie zawahała się i skoczyła byłoby lepiej? może nie musiałabym cierpieć? nie musiałabym znosić jego obojętności i braku zaangażowania? może byłabym szczęśliwsza? może patrzyłabym na niego z góry i pomagała obierać dobrą drogę? może byłabym blisko, choć naprawdę tysiące kilometrów? może mogłabym mu pomóc, by choć przez chwilę zastanowił się co stracił? może cierpiałby i bił się z myślami, że mnie już nie ma? żałuję, że głupia byłam i cofnęłam się dwa kroki do tyłu, specjalnie dla niego, na jego prośbę i błagania.
|
|
 |
a ty dalej bij się z myślami, że mogłeś mnie mieć, że mogłeś mnie kochać, że mogłam być wierna tylko i wyłącznie tobie, no bij się frajerze i doceń co straciłeś.
|
|
 |
wróciłam do domu później niż zwykle. w progu przywitała mnie odstraszająca woń alkoholu i dymu papierosowego. wiedziałam, że zastanę go leżącego przy stoliku w salonie. był naćpany, pijany i wpół przytomny. - co ty najlepszego zrobiłeś, szarpnęłam by unieść go z podłogi. - to przez ciebie kochanie, wydukał i osunął się na panele. stanęłam jak wryta. nie wiedziałam co mam zrobić, nie wiedziałam co myśleć. poczułam jak nogi uginają mi się w kolanach, a na czole robią się kropelki potu. - przeze mnie? zapytałam, oszołomiona jego wypowiedzią. - z miłości do takiego skurwysyna jak ja. wycedził ledwo łapiąc powietrze do płuc. spojrzałam na stół. wzięłam do ręki whiskey i wciągnęłam kreskę. nie chciałam do tego wracać. nie chciałam znów stoczyć się na dno, ale to było silniejsze. to niszczyło mnie od środka. ledwo przytomna, cichym tonem głosu wydukałam, - jak zdychać to razem bejbe. i osunęłam się na ziemię. byłam w swoim świecie. chuj z tym, że mnie niszczył.
|
|
 |
uwielbiałam gdy był tak cholernie zazdrosny. uwielbiałam, gdy wbijał wzrok w osoby patrzące się na moje nogi, twarz czy styl poruszania. uwielbiałam jego minę, gdy przypadkiem ktoś się uśmiechnął w moim kierunku. był tak cholernie zazdrosny, a zarazem cholernie kochany i to podobało mi się w nim najbardziej.
|
|
 |
w sumie, dziwne uczucie. nagle przestaje ci na nim zależeć, nie czekasz już aż napisze, nie szukasz go już wzrokiem na szkolnym korytarzu. przebywanie z nim nie powoduje już motylków w brzuchu. zaczynasz dostrzegać jego wady, cale mnóstwo wad, w końcu zastanawiasz się co ty takiego w nim widziałaś? czym ci tak zaimponował, że po wszystkim tak bardzo przez niego cierpiałaś. wszystko nagle zaczyna być prostsze, uśmiech znów gości na twojej twarzy całymi dnami. dochodzisz w końcu do wniosku ze tak jest lepiej, oczywiście wszystko do czasu aż znowu się nie zakochasz.
|
|
 |
- bo potrzebuję Cię by funkcjonować, żyć, oddychać i czerpać radość z życia, powiedziała patrząc na to jak odchodzi. - nie możesz mnie zostawić, wiesz. to tak jakbym została sama, bo świat mnie przerasta. ja nie dam rady, ja nie ogarniam tego całego bałaganu uczuć w moim sercu. pamiętasz? razem na zawsze? powiedz mi, wytłumacz, czy dla Ciebie 'zawsze' to sześć miesięcy? wytłumacz mi to, krzyczała, by tylko gdzieś z oddali usłyszeć jakiś szept, szmer, odgłos wiatru. nie słyszała nic. zapadła głucha cisza, a ona z ostatnim wdechem traciła wszystko. wszystko co było potrzebne jej do szczęścia.
|
|
 |
nie jestem idealna. nad zaletami przeważają wady. nie mam wymiarów jak modelka. nie poruszam się z gracją. nie chodzę z czerwonymi paznokciami, nie mam kolczyka w pępku, nie jara mnie Ian Somerhalder, nie potrafię śpiewać i genialnie tańczyć, nie lubię wypowiadać się na chore tematy, nie lubię szpilek i obcisłych bluzek, rzadko chodzę w spódnicach i gardzę sukienkami. jestem inna i chciałabym, żeby właśnie taką mnie zaakceptował.
|
|
 |
teraz słowa dokończą, to co zaczęły czyny, przecież kurwa nie mówię, że nie jestem bez winy z ciężkim sercem nawijam, o tym że z nami koniec, a myślałem że zawsze staniesz po mojej stronie. / chada.
|
|
 |
i przytul mnie i obiecaj, że będzie dobrze, i baw się moimi włosami i unoś mój podbródek, gdy odsuwam się, by cię nie całować i mów, że mnie kochasz i bądź przy mnie zawsze i nie obrażaj się na mnie i głaszcz mój policzek i nie pozwól mi płakać i rozbawiaj mnie i dzwoń o każdej porze i pisz słodkie sms'y i budź mnie gwiazdką przy dwukropku i nie zawiedź mnie, bo nie chcę cierpieć.
|
|
 |
ten ból, psychiczne blizny i Ty. to wszystko uderzyło we mnie z ogromną siłą. i nie mówię tutaj o rozdzierającym się sercu, o oczach, które pragnęły zatopić się w jego spojrzeniu, czy potrzeby przytulenia. ja tak bardzo pragnęłam uwolnić się z sideł miłości. chciałam, żebyś zrozumiał co straciłeś, a nie napawał się widokiem, gdy upadam. chciałam, żebyś pomyślał sobie, 'dlaczego to wszystko zniszczyłem?' chciałam, żebyś cierpiał, równie bardzo jak ja.
|
|
 |
upadam. wstaje. uśmiecham się. idę dalej. potykam się. biorę haust powietrza. przełykam ślinę. staram się równomiernie oddychać. tracę siłę. upadam by ponownie wstać. zaklinam życie. opadam na ziemię. budzę się i płaczę w poduszkę. upragniona monotonia.
|
|
 |
- dlaczego jesteś smutna, zapytał mijając mnie na ulicy. - bo, życie mnie przerasta, bo nie daję już rady, bo nie ogarniam fałszu wypisanego na twarzach przyjaciół, bo opadam z sił i chciałabym być już tam, po drugiej stronie, odpowiedziałam roniąc łzę. patrzył na mnie, wzrokiem, który wskazywał skruchę. - ale poradzisz sobie, musisz być silna, powiedział uśmiechając się. - silna? ja mam być silna, wycedziłam przez zęby. uważasz, że mam być silna, cierpiąc przez takiego dupka jak ty? uważasz, że sama mam radzić sobie z problemami? krzyczałam. - tak, odpowiedział. musisz, bo nie zasługujesz na takiego skurwiela jak ja. i odszedł, tak po prostu, zostawiając mnie samą na chodniku pełnym gapiów, którzy napawają się bólem i upadkiem innych. tych słabszych.
|
|
|
|