 |
krzywy kręgosłup, bo życie nie jest proste, i kopie cię po dupie coraz częściej jeszcze mocniej.
|
|
 |
oddech cię boli jakbyś w krtani miał nóż.
|
|
 |
najwyższy czas już chyba się pożegnać, i zostawić to wszystko za sobą.
|
|
 |
|
Jesteśmy chorzy; jemy nieregularnie, śpimy, pieprzymy się, wychodzimy, ćpamy, następnego dnia jemy inne jedzenie, śpimy gdzie indziej lepiej lub gorzej, pieprzymy się z inną osobą, wychodzimy byle gdzie, ćpamy co innego, codziennie robimy to samo, tylko szczegóły się zmieniają, wyznaczamy sobie jakieś cele, chociaż nigdy ich nie zrealizujemy, wypruwamy sobie żyły żeby czuć się dobrze, boimy się nieznanego, ciągle na coś czekamy, bo inaczej już dawno połknęliśmy za dużo tabletek, już dawno by nas nie było, ale my rozrywamy się, szukamy miłości w paskudnych miejscach, wydaje nam się, że ją znaleźliśmy i znowu spadamy w dół i umieramy powoli napchani prochami i antydeprechami, ze sztucznym uśmiechem na ustach, w chujowych miejscach, patrząc się w sufit zamiast w oczy kogoś, kogo kochamy.
|
|
 |
nie jest wcale lepiej. po prostu więcej się uśmiecham. ukrywam skrajne emocje w zakamarkach duszy by obudzić je wieczorem. jak wcześniej siadam na parapecie i rozkoszuję się ciszą. tutaj nie muszę zakładać maski. odpalam papierosa i dzwonię do niego, by opowiedzieć jak minął mi dzisiejszy dzień. wysłuchuje mnie i odwzajemnia się tym samym, a ja łapczywie połykam każde słowo wypływające z ukochanych ust. wiem, że nie potrafię mu obiecać dużo - tylko wieczorne rozmowy telefoniczne i sporadyczne spotkania przesycone czułością. z biegiem czasu zrozumiałam prawdziwą miłość. uczucia wymagają poświęceń. czasami bywa tak, że nie możemy być z osobą, którą tak naprawdę kochamy. czasami należy przystopować. dopiero niedawno nauczyłam się akceptacji. chociaż zaciskam pięści, gdy mówi o kolejnej zjaranej fifce, wypitym kieliszku i zaliczonej lasce nie mogę powiedzieć - stop. sama pobłądziłam, nie będę go pouczać. wystarczą mi dwa magiczne słowa na koniec rozmowy bym przeżyła następny dzień.
|
|
 |
znowu leżę na znajomej, wychudzonej klatce piersiowej. wiem, że intensywnie wpatrujesz się we mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami. czekasz na moją reakcję, ale ja milczę, a łzy mimowolnie spływają po moich policzkach. delikatnie je ocierasz i kołyszesz w ramionach. marzę by ta chwila trwała wiecznie. ile razy musieliśmy się skrzywdzić, by zrozumieć kim dla siebie jesteśmy? jak bardzo musiało się poplątać, byśmy doszli do wniosku, że kochamy się bez opamiętania, nieistotne z kim jesteśmy i gdzie będziemy? no kurwa ile?
|
|
 |
spierdoliłeś coś, to czasem lepiej nie naprawiać, bo zagojone rany można łatwo rozdrapać.
|
|
 |
bo ja jestem alkoholem, którym się upijasz, jak amfetamina robię Tobie w głowie miraż, zmieniam nastroje i klimat, i nie możesz mnie powstrzymać, uzależniam Cię na dobre, może lepiej nie zaczynać.
|
|
 |
czasem chciałbym umieć być skurwysynem. wszystko co było puścić z dymem, zwalić na skutek nie na przyczynę, pierdolić ten cały sentyment.
|
|
 |
wiem, że dziś nie pierwszy raz siedzimy do późna, nie mówiąc nic i rozumiem, że Ciebie to wkurwia, pozwól naprawić mi to, co we mnie zepsute, a będę Twoja kiedy tylko pokonam smutek, i chociaż czasem to przynosi przeciwny skutek, teraz posiedźmy w ciszy przez minutę.
|
|
 |
za Ciebie kochanie, jesteś na pierwszym miejscu, za co ? dobrze wiesz, za nadanie życiu sensu.
|
|
 |
się porobiło już nie dzielimy razem ławki, choć kiedyś byliśmy jak szlugi z jednej paczki.
|
|
|
|