 |
Nadal mam Twoje imię w sercu, wciąż płaczę wieczorami i wciąż i wciąż i chciałabym Ci powiedzieć, żebyśmy już przestali się wygłupiać i udawać, że bez siebie dajemy radę.
|
|
 |
Jestem inna, nie umiem już jak kiedyś, straciłam bardzo dużo z dawnej siebie i nie sądzę by było to do odzyskania.
|
|
 |
Och kurwa, przecież ja zwariowałam już dawno.
|
|
 |
1)Niedzielny wieczór, a może popołudnie, jedno z takich kiedy cały ból przeżyty wcześniej wydaje się być nierzeczywisty, śmieszny i siedzi człowiek, opierając głowę na ramieniu tej jednej osoby z którą nie czuje się samotny i myśli sobie, że wszystko już może być dobrze, a czas przepływa przez palce, podczas wypowiadanych co jakiś czas słów, zdań - balsamów, światła załamującego się lekko, na tej jednej twarzy, szyi, linii obojczyków. I całe otoczenie spycha Cię w jego kierunku, on zachowuje się jak magnes, a Twoje ciało jest metalem i granice się topią, przestajesz odczuwać własne "ja" , nie ma podziałów, oceniania się, ani krytyki, nie ma skali, on jest tobą, a Ty jesteś nim i oboje to wiecie. I chwilę potem oddychasz z przerażeniem i boisz się poruszyć czy otworzyć usta żeby nie wystraszyć, nie spłoszyć, żeby nie zniknęło, żeby nie poczuć uderzenia głowa w ścianę,..
|
|
 |
2)..i wydawać by się mogło, że zaledwie mrugnięcie powiek później, łapiesz się na tym, że jesteś już całkiem gdzie indziej, z kimś całkiem niewłaściwym i wydaje się niemożliwe, że kiedykolwiek przeżyłaś coś podobnego, że tak Ci się tylko zdawało, bo nic już nie zostało, bo jest pieprzony poniedziałek, a życie boli na nowo i jakby bardziej niż dawniej.
|
|
 |
Sny, w których umieram są najlepsze jakie kiedykolwiek miałam
|
|
 |
Jest popołudnie, a ja już ledwo trzymam się na nogach, w zasadzie to upiłam się już rano tylko po to, by przekonać samą siebie, że to nic, że zobaczę się z miłością mojego życia dopiero za pół roku; że to nic, że to nie boli i że dam radę.
|
|
 |
Był jeden wyjątkowy, mroźny, październikowy poranek - zapomniałem także o nim. Zapomniałem o nocach, jakie spędziliśmy i byłem w tym zapominaniu bardzo uważny. Pamiętałem o ważnych drobiazgach: gdy przyjechałaś w jeden wyjątkowo zjadliwy mrozem wieczór w czerwonym berecie, gdy czekałem na ciebie, snop cieni przyprószony wielkimi płatkami śniegu. Gdy w ostatni dobry dzień musiałaś jechać a jechać nie chciałaś i całowałaś mnie trochę na pożegnanie, trochę by się nie żegnać, trochę by zapamiętać więcej niż zapamiętać się da - a przecież jechałaś i była to droga do zapomnienia. Płakałaś później dwa dni, to zapominam bardzo dobrze, by mnie z siebie wymazać, i trzeciego dnia mnie już prawie nie było. Ja, okoliczność przygodna, pięćdziesiąt pięć kilogramów nierówno rozdzielone na metr siedemdziesiąt trzy mięsa, kości i wszystkiego, z czego mnie ten świat złożył, ja, czyli to co zostało - i to, c z e g o n i e b y ł o . — Ochocki, Vithren, "Chodź, musimy opić nowe litery"
|
|
|
|