"pewnego dnia usłyszałam z jego ust tyle okrutnych słów kierowanych w moją stronę, że ugięły się pode mną kolana. policzki pokryła czerwień od przeszywającego szlochu, a zagubiony język układał się wciąż w wyraz "proszę...". nagle z najważniejszej dla niego osoby, z jego skarba, stałam się zakłamaną gówniarą. a i wiek zawsze był dla niego przecież tylko liczbą. i straciłam honor, godność i szacunek do samej siebie, błagając go o szansę i wybaczenie pomimo braku winy. i wyrwał mi żywcem serce z piersi, zgniótł w dłoniach, po czym cisnął tym zakrwawionym kawałkiem mięsa o ziemię, kopiąc go z całej siły z ironicznym uśmiechem na ustach i dziką satysfakcją w oczach. a ono, paradoksalnie, wciąż należało do niego. chociaż ma już wartość mniejszą od śmiecia. usłyszałam, że nie chce mnie znać i nigdy tak naprawdę mu nie zależało. spoliczkował mnie słowem. zgwałcił bez oporów swą brutalnością. zwątpił w mą miłość. a ja nadal, do chuja, błagałam Boga o niego." net
|