|
Gdybyś chciał, mógłbyś mnie przytulić i szeptać mi do ucha, opisując nasz koniec świata... Gdybyś chciał, mógłbyś brać mnie na kolana i opuszkiem palca poznawać mnie po centymetrze... Gdybyś naprawdę chciał, miałbyś mnie, wiesz o tym.
|
|
|
Nienawidzę! Nienawidzę tego stanu, gdy zniewalasz mnie swym głosem, mimo że nie mówisz nawet do mnie, i gdy ściskasz moją dłoń przy pierwszym spotkaniu... Nienawidzę tego, że jesteś z moją przyjaciółką. Bo ją bardzo kocham! I znów odpuszczam wielkiemu uczuciu.
|
|
|
Zgubiły mnie twoje oczy. Z pozoru głębokie, ale gdy tylko zanurzyłam się w nich na dłużej, odkrywałam ich prawdę. Zawadiackie, świdrujące. Peszyły mnie i wydaje mi się, że o to im chodziło. Karmiły się moim zmieszaniem. Chodzę ze spuszczoną głową. Nie widzę ich zła.
|
|
|
I nagle dylemat. Wybór między jednym a drugim. Czarne czy białe. Prawe czy lewe. Stare czy nowe. Jasne i świetliste czy ciemne i ponure. Mokre czy suche. Miłe czy upokarzające. 50% szans...
|
|
|
Stoję w ślepej uliczce, cała drżę. Nie mam już dokąd uciekać. Ktoś za mną biegnie. Czarna postać. Staje na końcu ulicy i śmieje się ze mnie. Po chwili poważnieje i wyciąga strzelbę. Tysiąc kuli, jedna po drugiej, zagnieździło się wewnątrz mnie. Czułam każdą z nich. Ciała obce. Wszędzie. Krzyczę. Mężczyzna ucieka. W środku rozlewa się trucizna. Jestem postrzelona i zatruta... ale jakoś nie mogę umrzeć. - koleny koszmar.
|
|
|
Babciu, pokaż mi swoją suknię ślubną. Haftowaną miłością, zaufaniem, bezpieczeństwem, ciepłem. Niesplamioną od zdrady, kłamstwa, kłótni. Pozwól mi ją założyć. Takiej właśnie szukam...
|
|
|
You save me from my nightmares.
|
|
|
Gdyby nie ta jego obojętność... Nie chcę się w nim zakochiwać. Proszę, nie!
|
|
|
Kiedyś odważę się, odejdę w bezkresność. Póki co nadal się jej boję.
|
|
|
Jaram się jego widokiem. Hipnotyzuje mnie. Nie patrzę ślepo... ale widzę w nim coś ujmującego, coś w rodzaju pewnej mistyki. Chcę go odgadnąć. Chciałam... Wczoraj mój Księżyc stracił przytomność.
|
|
|
|