|
Ja to oaza.
Ty zaś znużony pustynią wędrowiec.
|
|
|
Złapałam ptaka w garść i ukradłam mu skrzydła.
Znowu latam.
|
|
|
Cicho.
Szumi szum w moich uszach.
|
|
|
Moknę w Twoim spojrzeniu - niepokorna, niezbawiona. Moknę w toksycznych odpadkach miłości.
|
|
|
Budzą nas wśród wiśniowych sadów; nagich i wtulonych w siebie.
Otumanionych półsnem z wianuszkiem rozkosznych woni.
|
|
|
Zapadam się w snach na ostrej krawędzi rzeczywistości;
gorejące rany zostawia, gorejące rany koi.
|
|
|
Siedzimy na dachu, łapiemy garściami toksyczne powietrze - zamieniamy ciszę w chichot straconych dusz.
|
|
|
W snach się topi, po rzeczywistości chodzi, zostawiając krwawe ślady
na tafli infantylnych wspomnień; mężczyzn spojrzenia łagodzi ruchem bioder.
|
|
|
A nasza więź była, dosadnie mówiąc, statyczna i wyzuta z barw. Mimo wszystko usprawiedliwiałem się tym, że tkwiło w niej niepodważalne, fascynujące piękno; coś musiało mnie trzymać przy tym kobieco-męskim indywiduum.
|
|
|
Trochę płonę, trochę tonę
- słodko w kratkę.
|
|
|
Idzie na burzę, idzie na deszcz.
W strugach wody potopmy się.
|
|
|
Nasze szepty bawią się
w chowanego.
|
|
|
|