Sen, który mnie zaskoczył. On. Był taki realny, szedł przed siebie nie zważając na przeszkody. Uśmiechał się, żartował, wygłupiał. Później wszystko obróciło się o 180 stopni. Jego uśmiech już nie był taki radosny, oczy - chyba posmutniały, usiadł na sofie: zapytał czemu jest w moim śnie i czemu czuje takie dziwne ciepło w sercu. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, spojrzałam mu w oczy, tak jakby całe życie przeleciało przede mną. Samoistnie zapytałam: czego się boisz? Wstał, podszedł do lustra i rozbijając je pięścią powiedział: siebie, chyba siebie. Chociaż niczego już nie jestem pewien. Odwrócił się i poszedł w stronę drzwi: nie wiem co tutaj robię, nie wiem co siedzi w mojej głowie, ale się tego cholernie boję. Proszę, nie próbuj mnie zatrzymywać, bo chociaż to ciepło w sercu jest ulgą, cala reszta powoli mnie wykańcza. Po prostu pozwól mi odejść. Nie rozumiałam z tego nic, zupełnie nic, ale wrócił. Po raz kolejny wrócił z tymi radosnymi oczami, w które nie pozwolił mi patrzeć.
|