Bardzo starałam się zapanować nad płaczem.
Pamiętam, jak pewnej nocy, zwinięta w kłębek w tym samym rogu tej samej starej kanapy,
znowu zalewając się łzami pod wpływem tych samych
co zawsze żałosnych myśli, spytałam samą siebie:
Czy jest w tej sytuacji coś, co mogłabyś zmienić?
Byłam w stanie wymyślić tylko tyle, by zwlec się z kanapy
i nie przestając szlochać, próbować stać na jednej nodze pośrodku pokoju.
Skoro nie potrafiłam powstrzymać łez ani zmienić tego ponurego
wewnętrznego dialogu, chciałam udowodnić, że wciąż jeszcze sprawuję nad czymś kontrolę:
przynajmniej mogłam się zapłakiwać, balansując na jednej nodze.
To już było coś.
|