|
dwie pierwsze lekcje miałam z jakąś nauczycielką, którą mniej więcej kojarzyłam. wysoka blondynka, około 40 lat. wydawała mi się wredna i wymagająca, a tu? cholernie miła i pomocna. lubi dużo gadać, ale robi to z sensem. nasz pierwszy temat to przyjaźń, a miłość. ona miała swoje zdanie, a ja swoje. uważa że nie istnieję coś takiego jak przyjaźń damsko-męska, według niej zawsze się przerodzi to w miłość. ja rozumiem, każdy ma prawo do własnego myślenia, ale na to przecież są dowody. istnieję przyjaźń pomiędzy dziewczyną, a chłopakiem. kochamy się, ale na inny sposób. jak brata czy siostrę.. moglibyśmy oddać życie za tą osobę, ale co? od razu wielka miłość? fakt. to coś więcej niż przyjaźń, ale nie miłość. jest pomiędzy tym pewna linia, której za nic nie przekroczymy bo nie czujemy tego czegoś.. nie widzimy się jako partnerów. taka jest prawda. istnieję coś takiego i dam sobie za to rękę uciąć. istnieje! /happylove
|