 |
wybaczać to jedno. godzić się z sytuacją, zacierać ją w pamięci, naprawiać od nowa całą nić naderwanego zaufania to drugie. wybaczam Ci, na razie więcej nie potrafię.
|
|
 |
wyprałam trzykrotnie sweter, który perfidnie zatrzymał pomiędzy włóknami Twój zapach. dokładnie umyłam kubek na którym pozostały ciągle ślady po Twoich wargach. każdy prezent od Ciebie, począwszy od kwiatów, przez maskotki, a skończywszy na łańcuszku z przywieszką w kształcie połówki serca, ulokowałam na samym dnie śmietnika. spaliłam każdą z kartek pamiętnika na której widniało Twoje imię, wraz z plikiem naszych zdjęć. jeszcze tylko ta część mózgu odpowiadająca za wspomnienia i mięsień pompujący krew umiejscowiony pośrodku mojej klatki piersiowej, i znikniesz, na zawsze.
|
|
 |
'sorry', jeśli wpadniesz na mnie niechcący na szkolnym korytarzu, czy szturchniesz mnie łokciem podczas żartów zbyt mocno. nie, kiedy złamiesz mi serce.
|
|
 |
jestem złem. moje serce bije w tym niemożliwie diabelskim rytmie, pocałunki ociekają trucizną, dotyk wypala skórę na co jedynym lekiem będzie ponowna bliskość moich dłoni. jestem tą tajemnicą, której nie potrafisz zrozumieć. pragniesz, lecz nadal nie wiesz czemu. kochasz mnie, a nie ma w tym choć krzty prawidłowości.
|
|
 |
najbardziej chore w tym wszystkim jest to, że mnie kocha. serducho tego drania, który bawi się każdą napotkaną dziewczyną w końcu dało Mu nauczkę uzależniając swoje bicie ode mnie.
|
|
 |
pamiętam tamtą noc, kiedy pod wpływem wypijanej wprost z gwinta whiskey zaczęliśmy ściągać każdy skrawek ubrań z naszych ciał. w chorym amoku pisaliśmy sobie na każdym fragmencie skóry markerem różnorakie słowa, kreśliliśmy znaki. wypalaliśmy papieros za papierosem krztusząc się dymem okalającym całą moją sypialnię. pamiętam również poranek następnego dnia, kiedy obudziłam się z niemiłosiernym kacem, wspomnieniem Jego pocałunków i krótkim 'kocham Cię' nabazgranym na wysokości mojego serca.
|
|
 |
skąd! nic mnie z Nim nie łączyło. to tylko kilkakrotnie wypowiedziane 'kocham', po kilka pocałunków przypadających na każdy cal mojego ciała, setki chwil w których śmiało mogłam stwierdzić, że jestem największą szczęściarą.
|
|
 |
z czasem wizja wyśnionego księcia zamieniła się na tego bezczelnego i pewnego siebie typa ze szlugiem w ustach. czarny harley zdecydowanie znokautował białego rumaka, a ja, ta prowizoryczna księżniczka - klnę, robię wszystko na przekór i mam generalnie wylane. bajecznie.
|
|
 |
wolałam kłamać. łgać Mu prosto w twarz, że nigdy Go nie kochałam, nic dla mnie nie znaczył, szukałam tylko kilkutygodniowej zabawy. chciałam, żeby odszedł, zniknął mając wbity w świadomość fakt, iż jestem tylko zimną szmatą bez krzty uczuć. tak było lepiej - i dla Niego, i dla mnie. toksyczne uczucie, które między Nami rosło miało tą zaprogramowaną funkcję zabijania. no, taka tam, miłość.
|
|
 |
nie zacznę mieć pretensji za to, że coraz bardziej stajesz się od Niego zależne. nie zamierzam wmawiać Ci, iż to nie ma sensu. pomogę Ci, serce. może tym razem nie spierdolimy sprawy.
|
|
 |
pamiętam, jak kiedyś zażartował, że czyta mi w myślach. mógłby czytać teraz, kiedy tak bardzo pragnę, żeby posunął się kilka metrów w moją stronę, zamknął mnie w swoich ramionach i pocałował w czoło.
|
|
 |
zbajerował Cię jak każdą inną, czułe słówka, przeciągłe spojrzenia, przelotne muśnięcia na Twoim ciele. teraz chodzisz rzucając jakim to frajerem jest i jak Cię zranił, a On tylko chciał się pobawić, nie kazał Ci kochać, nie obiecywał, że będzie blisko.
|
|
|
|