I niby warto żyć jedynie dla tego 'najwspanialszego'. Co to za bzdura?!
Poświęcasz komuś całe swoje życie, oddajesz mu wszystko, co masz. Swoją miłość, serce.
Niekiedy odkładasz w kąt wszystkie swoje sprawy, by być jak najbliżej i jak najdłużej
przy tym 'jedynym'. Najpierw się upajasz każdą chwilą, potem się uzależniasz,
jak narkotykiem. Myślisz, że wszystko jest nim, a on jest wszystkim.
Wydaje Ci się, że nie ma oprócz niego niczego. Zatracasz się nim. Nagle 'bum'.
Wszystko upada, jego miłość wygasa. Zostajesz sama na 'pustkowiu'.
Cztery ściany Cię przygniatają. Twoje łzy, cierpienie.
W jednej chwili Twoja miłość zamienia się w nienawiść. Tłumisz w sobie emocje.
Nienawidzisz, tak samo, jak kochasz. Mija pewien czas, zaczynasz wracać do siebie.
Wtedy pojawia się 'on'. 'Ten', dla którego poszłabyś w ogień.
Odwracasz twarz, mimo, że nadal czujesz niepohamowaną miłość,
mimo tej całej cholernej nienawiści.
|