Szłam do monopolowego, kupowałam 0,7l i szłam prosto do domu, nie mogąc doczekać się chwili, w której wódka znajdzie się w moim organizmie. Szłam po schodach, moje ręce się trzęsły, a ja biorąc głębokie oddechy, myślałam tylko o tym, aby już to w siebie wlać. Chore, prawda? Wchodziłam do domu i nawet nie rozbierając się z kurtki, otwierałam butelkę i wlewałam jej zawartość prosto do jamy ustnej. Przerywałam jedynie, aby zaciągnąć się marlboro. Nie czułam już jej smaku, w zasadzie - nie czułam nic. Ale ta potrzeba, cholerna potrzeba wypicia wódki, ona mnie zabijała. Z ulgą odstawiałam później butelkę, uśmiechałam się i wracałam do codziennych czynności. Pytasz gdzie rodzina, przyjaciele? Sama nie wiem. Chyba odeszli, bo bali się wziąć choć trochę ciężaru z moich problemów na swoje plecy. Gdyby nie to, że byli jebanymi egoistami, już dawno bym z tego wyszła. Ale przecież nie mogę ich obwiniać, przecież to ja wybrałam taki sposób na życie. / pepsiak
|