Wkurwiam się, nie mam fajek, a rzeczywistość jest tak kurewsko monotonna, że na każdym kroku coś mnie w niej wkurwia. Pierdolnę, jedyne co mnie trzyma na skraju wytrzymałości to muzyka, ona jedyna, zapodaje mi 3W na basie, rozpierdalając moje myśli czym mnie ratuje. Nie wiem co tu jeszcze, kurwa, robię? Wyszedłbym, chuj z tym że zimno, chcę się przewietrzyć, muszę. Głowa mnie boli, to przez ciężar całej tej jebanej kurwy - rzeczywistości. Wyszedłem wcześniej do kumpla było ok, a teraz znów, chcę sobie pierdolnąć. Idzie pierdolnąć.
"ojcem marazm, a matką wiara".
|