wychodzę,idę przed siebie,nie wiem dokąd. muszę wyjść,zwyczajnie zderzyć się z chłodnym powiewem wiatru,z zimnymi kroplami deszczu. wystarczy kilka kroków,by koszulka i trampki były przemoczone. idę dalej,nieważne. znowu ludzie dziwnie się patrzą,jakby nie widzieli nigdy obojętności i bezsilności w drugim człowieku. szybciej bije mi serce, ponownie jestem sama na nieoświetlonej ulicy. znowu się śmieję i ocieram łzy na zmianę. w głowie kreują się scenariusze drogi powrotnej. te nieudolne wyobrażenia spotkania kogoś na mojej drodze wywołują rozbawienie,przecież większość ludzi śpi. woda leje się z trampek,jest mi zimno. drogą powrotną wracam do ciemnego mieszkania. zrzucam ciuchy na podłogę biorąc gorący prysznic. zmywam z siebie żałosną oznakę nieradzenia sobie z rzeczywistością i okrywam ciało ręcznikiem. czwarta nad ranem,coraz jaśniej za oknem. czuję zmęczenie,chyba powinnam poszukać ukojenia we śnie. jeśli mam zasnąć,to tylko po to,by się nigdy nie obudzić,NIGDY./dzekson
|